Autorka opisuje historie trzech zaginionych latarników. Akcja książki umieszczona jest w latach od 1972 (zaginięcie latarników) po lata 90-te XX wieku, kiedy bohaterowie książki wciąż usiłują się dowiedzieć, co się z nimi stało. Fabuła jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z grudnia 1900 roku, jakie miały miejsce na Wyspach Flannana i o tym będzie mowa niżej.
Wyspy Flannana nazywane także Wyspami Siedmiu Łowców lub Siedmioma Świętymi Wyspami to grupa około 200 niezamieszkanych wysepek na Oceanie Atlantyckim w paśmie Hebrydów Zewnętrznych Szkocji, oddalonych od lądu stałego o 32 km. Wyspy swoją nazwę zawdzięczają Św. Flannanowi, jednemu z irlandzkich kaznodziei. Wokół wysp rozciąga się często uczęszczany szlak żeglugi morskiej. W 1899 r. na jednej z wysp Eilean Mor powstała pierwsza latarnia morska o wysokości 23 metrów. Na Eilean Mòr znajduje się też kaplica z XII w., krzyż z IX w. (i jego replika na szczycie z XII w.) oraz jaskinia Św. Cormaca, pustelnika, żyjącego na wyspie w VII w. Przez lata wyspę zamieszkiwały głównie liczne ptaki.
W skład kompleksu, oprócz latarni, wchodził budynek, miejsca do lądowania, schody i tory kolejki transportowej. Wszystkie użyte materiały musiały być wciągnięte na 45-metrowe klify bezpośrednio ze statków zaopatrzeniowych. 7 grudnia 1899 r. latarnię na Eilean Mòr zapalono po raz pierwszy.
Latarnia zużywała dwadzieścia beczek nafty rocznie do oświetlania oceanu. Pracowało w niej trzech latarników, zmienianych co jakiś czas, opiekujących się latarnią i pilnujących, aby cały czas się świeciła.

Rok później w latarni na zmianie pracowało trzech latarników: James Ducat, Thomas Marshall i Donald McArthur. Był 15 grudnia 1900 r, zbliżało się Boże Narodzenie, wkrótce jeden z nich miał wrócić na ten czas na ląd, do rodziny. Pod wieczór w pobliżu wyspy pojawił się transatlantycki parowiec Archtor płynący z Filadelfii do Leith. Pogoda była bardzo zła, był zmierzch, a latarnia... nie świeciła się! Z pokładu statku wystrzelono race, ale nikt nie odpowiedział. Z powodu pogody kapitan statku miał problemy z nawigacją, aż statek wpadł na skały przybrzeżne, więc zrazu zajął się swoimi problemami. Kapitan zameldował o swojej obserwacji kolejnego dnia, ale warunki pogodowe były na tyle złe, że nie można było wysłać ekipy ratunkowej na Wyspy Flannana. Sztorm uziemił również załogę statku Hesperus, który miał dostarczyć zapasy oraz jednego zmiennika załogi latarni w dniu 20 grudnia. Udało się to dopiero 26 grudnia. Po przybyciu załoga Hesperusa i latarnik-zmiennik stwierdzili, że na pomoście nie pozostawiono skrzynek na uzupełnienie zapasów, a żaden z latarników nie wyszedł na powitanie. Jim Harvie, kapitan Hesperusa próbował ich wywołać z latarni, dmuchając w gwizdek okrętowy i odpalając flarę, ale bezskutecznie. Po zejściu na ląd załoga zbliżyła się do latarni. Nie było flagi na maszcie. Okazało się też, że brama wiodąca do kompleksu oraz wejście do latarni były zamknięte na klucz. W środku marynarze zastali niepościelone łóżka, niedziałające zegary, na haku wisiała odzież ochronna jednego z mężczyzn. Lampy okazały się wyczyszczone i napełnione paliwem, jedynym dowodem pośpiechu było zaś przewrócone w kuchni krzesło. Na zewnątrz znaleziono sporo zniszczeń: na wysokości 33 m skrzynia z narzędziami była porozrzucana, barierki zniszczone i powyginane, a na 60 m darń była miejscami całkowicie zdarta. Uszkodzona była również kolejka, którą transportowano towary na nabrzeże i zalegał na niej tonowy głaz. Dziennik latarników był wypełniony do dnia 15 grudnia - po tej dacie ślad się urywał.
Najbardziej dziwny był wpis Marshalla z 12 grudnia i brzmiał: "12 grudnia. Wichura z północnego zachodu na zachód. Morze wzburzone do furii. Nigdy nie widziałem takiego sztormu. Fale bardzo wysokie. Uderzenie w latarnię morską. Wszystko w porządku. James Ducat rozdrażniony". Jednakże, gdy zbadano zapisy pogodowe z pobliskich lokalizacji, nie było dowodów na burzę pasującą do opisu Marshalla. Wyglądało to tak, jakby burza była ograniczona wyłącznie do Eilean Mor. Wpis z 13 grudnia 1900 roku czyli zaledwie dzień po relacji Marshalla o burzy brzmi: "Sztorm się skończył, morze spokojne. Bóg jest ponad wszystkim". Dziennik latarni kończył się na wpisie z godziny 9 rano 15 grudnia - informował o złych warunkach pogodowych
Zaczęto się zastanawiać, gdzie są latarnicy. I dlaczego jeden z nich wyszedł bez ubrania. Przeszukano każdy zakątek wyspy Eilean Mòr w poszukiwaniu wskazówek dotyczących losu latarników. Nie znaleziono niczego. Zniknęli. Nigdy nie odnaleziono też ciała żadnego z mężczyzn. Temat latarni z Wysp Flannana ma swój koniec w 1971 r., wtedy to latarnia została zautomatyzowana i od tej pory nie wymaga już obecności latarników.
Tajemnicze wydarzenie stało się pożywką dla różnych fantastów. Pojawiły się teorie, że jeden z latarników zabił dwóch pozostałych, a potem sam z balkonu latarni targany wyrzutami sumienia skoczył do oceanu (za tą teorią rzekomo przemawiają pozamykane brama i drzwi). Inna teoria mówi o pożarciu latarników przez węża morskiego. Jeszcze inna, że porwali ich piraci, że uciekli do Ameryki zacząć nowe życie, że latarnicy oszaleli i rzucili się z klifu, że zostali porwani przez zagranicznych szpiegów lub że spotkali swój los za sprawą złowrogiej obecności łodzi pełnej duchów:) Komisja badająca sprawę przyjęła, że latarników porwał ocean. Przypuszczano, że dwóch z nich pracowało na ziemi przygotowując skrzynie na prowiant i inne rzeczy, jakie miał im dostarczyć Heperus, a trzeci pilnował na górze latarni. To on prawdopodobnie zauważył nadejście legendarnej fali zwanej "falą wyjątkową" czyli takiej, która ponad dwukrotnie przewyższa wysokość innych fal występujących w danym miejscu, i wybiegł z latarni, nie tracąc czasu na ubieranie się, aby ostrzec kolegów. Najprawdopodobniej żaden z nich nie zdążył wrócić z powrotem, bo wszystkich porwał ogrom oceanicznej wody. Co prawda nikt do tej pory nie widział tej "fali wyjątkowej", ale wierzyło w nią wielu ludzi morza. Opowiadano sobie w ciemne wieczory o gigantycznej fali, która ma niszczycielską moc, zatapiającą statki w ciągu paru sekund.
Prawie 100 lat później, w 1995 roku "fala wyjątkowa" pokazała swoje oblicze. 1 stycznia 1995 r. instrumenty na platformie Draupner znajdująca się na Morzu Północnym zanotowały „przeciętne” fale o wysokości do 12 metrów i jedną pojedynczą falę o wysokości 26 m, która uderzyła w platformę z prędkością 70 km/h! Platforma była zaprojektowana tak, by wytrzymać fale sięgające te 12 metrów w czasie sztormów, a także sztormy, które według ówczesnej wiedzy mogły zdarzać się raz na 10 000 lat i ich fale sięgałyby maksymalnie 19,5 m. A tu jedna fala i od razu 26 metrów ! To był pierwszy w historii przypadek, kiedy jednoznacznie i bez cienia wątpliwości potwierdzono występowanie fali wyjątkowej.
Można więc przypuszczać, że w roku 1900 na wyspę rzeczywiście dotarła fala wyjątkowa o wysokości kilkudziesięciu metrów, którą z latarni zauważył trzeci członek załogi. Fala rozbijając się na klifie zerwała roślinność ze szczytu, a następnie ogromna masa wody przetoczyła się na drugą stronę wzniesienia i zniszczyła sprzęt, zerwała flagę, uszkodziła kolejkę i zmyła całą załogę z wyspy.
Tylko kto i po co zamknął bramę i drzwi ...???
Komentarze
Prześlij komentarz